Polska ilustracja przeżywa renesans i coraz częściej zwracamy uwagę nie tylko na zawartą w książkach treść, ale również na to, co przykuwa wzrok w pierwszym kontakcie z książką, czyli jej szatę graficzną. Jest to zrozumiałe zwłaszcza w przypadku literatury dziecięcej, gdyż pierwszy kontakt dziecka z książką jest często jego pierwszym kontaktem ze sztuką. Stąd dbałość o najwyższy poziom ilustracji, zarówno tych nowatorskich, jak i klasycznych, wyraźnie nawiązujących do tradycji grafiki polskiej. Dla współczesnych ilustratorów rysunki Jana Marcina Szancera są wciąż niedoścignionym wzorem, a burzliwy życiorys, opowiedziany przez samego artystę w Curriculum Vitae, po czterdziestu latach doczekał się wznowienia.
Curriculum Vitae stanowi pierwszy tom wspomnień Jana Marcina Szancera, w którym czytelnik śledzi jego losy od wczesnego dzieciństwa do zakończenia drugiej wojny światowej. To właśnie "trudne czasy", w których przyszło żyć artyście nie pozwoliły na "uregulowane bytowanie" i były przyczyną wielu dramatycznych zwrotów, mających wpływ na twórczość przyszłego ilustratora.
Wychowywany w środowisku kulturalno-artystycznym Krakowa początkowo przejawiał skłonności do teatru, jednak to właśnie malarstwo okazało się jego największą pasją. Do wyboru takiej a nie innej drogi życiowej przyczyniła się piękna ciocia Hela, wręczając małemu Jankowi prezent imieninowy w postaci pędzelka i palety z farbami. Wyraźne zainteresowanie chłopca sztuką zrodziło niepokój w sercu opiekuńczego ojca, który wielokrotnie próbował nakłonić syna do wyboru rozsądniejszego zawodu. Bezskutecznie. Młody Janek wolał teatr, a inscenizację "Wesela " Wyspiańskiego wspomina jako jeden z największych wstrząsów estetycznych swojego dzieciństwa. Drugą ogromną pasją Szancera było "szperactwo", czyli przeglądanie, tropienie, otrzepywanie z kurzu, wsłuchiwanie się w szelest pożółkłych kart i wdychanie stęchlizny krakowskich antykwariatów. To właśnie w jednym z nich odszukał kultowe wydanie dzieł Szekspira pod redakcją Józefa Ignacego Kraszewskiego, w których jako dziecko po raz pierwszy zobaczył cudowne, drzeworytnicze ilustracje.
Kolejnym wstrząsającym doznaniem estetycznym małego Szancera była pierwsza wizyta w Muzeum Narodowym, w którym po raz pierwszy miał okazję podziwiać "Hołd Pruski" Jana Matejki. Niedługo potem zaczął pobierać lekcje u ucznia wielkiego mistrza - Leonarda Stroynowskiego, którego wspomina bardzo ciepło:
Leonard Stroynowski nie był świetnym malarzem, nigdy nie zdobył popularności. Był staroświeckim, ale w swoim rodzaju znakomitym pedagogiem. Uczył anatomii, zasad perspektywy, uczył wnikania w formę i charakter przedstawianego przedmiotu, a przede wszystkim opowiadał o swoim mistrzu, o Matejce.
W czasie, gdy w Krakowie mieszała się japońszczyzna z nurtami krakowsko-bronowickimi i huculskimi, Szancer stopniowo oddalał się od szkoły, a nawet od pracowni Stroynowskiego. Zasłuchany w muzykę Wagnera, zatopiony w sagi i opowieści rybałtowskie, dzieła Nietzschego i Wacława Berenta, coraz bardziej izolował się od życia i swoich dotychczasowych mentorów:
Po co uczyć się zbędnych - jak sądziłem - przedmiotów, sztukę należy zdobywać przy warsztacie, zaczynać od ucierania farb, od rzemiosła, jak owi średniowieczni czeladnicy w pracowni mistrzów.
Wraz z końcem wojny Szancer zdał do Akademii Sztuk Pięknych, a większość wolnego czasu spędzał w teatrze, słuchając zabawnych anegdot aktorów, przesiadujących w garderobach. W tym czasie rozpoczął również długoletnią wędrówkę po najważniejszych stolicach światowego malarstwa. Swoją pierwsza podróż do Włoch wspomina tak, jak się mówi o pierwszej miłości. Tam spotkał się po raz pierwszy z pracami wybitnego malarza weneckiego - Carpaccia, dzięki któremu odkrył piękno szczegółów. Prawdziwy szok przeżył jednak we Florencji, gdzie zrodziła się jego fascynacja twórczością Michała Anioła:
Zafascynował mnie Michał Anioł swoją siłą, pasją, tragicznym zmaganiem artysty, który jak nikt przed nim wyraził cierpienie i klęskę. I to nie tylko sprawa konfliktowa z papieżem czy księciem była powodem, że jego dzieła nie zostały skończone. Jestem właściwie przekonany, że niewolnicy tak właśnie musieli wyglądać. Wyłaniający się z marmurowego bloku i jednocześnie uwięzieni w surowej bryle.
Po powrocie do kraju otrzymał indywidualną pracownię od rektora uczelni i równocześnie rozpoczął współpracę z rzeźbiarzem Dunikowskim. Ponownie wrócił na zaplecze teatru oraz poznał blaski i cienie zawodu belfra w krakowskich gimnazjach. Kiedy Dunikowski zawyrokował Szancerowi przyszłość ilustratora, młody artysta obraził się. Jeszcze wtedy nie przypuszczał, że niedługo po tym rozpocznie się jego kilkuletnia wędrówka przez kolejne stoły redakcyjne, którą zapoczątkowało przejęcie posady rysownika w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym". Dla ambitnego artysty była to "bezmyślna i ponura katorga", przerywana ciekawszymi zleceniami, jak chociażby współpracą z wydawnictwem "Arkady" czy redakcją "Płomyka". W tym czasie powstały m.in. ilustracje do powieści Wandy Wasilewskiej "Pokój na poddaszu" oraz rysunki do czarodziejskiej księgi z filmu "Pan Twardowski". Na trudny czas wojennej zawieruchy przypadła także przyjaźń z Janem Brzechwą, którego wiersze towarzyszyły mu przez lata okupacji, dodając wiary i otuchy. To również okres poważnych dylematów twórczych Szancera:
Jakże teraz powrócić do świata bajki i kolorów. Jak zmusić wyobraźnię, jak zabić pamięć, kiedy wszystko, cokolwiek byś zdziałał, wydaje się błahe wobec okrucieństwa śmierci. Czy ktokolwiek domyśli się, czy przeczuje, w jakich ciężkich chwilach malowałem te pogodne obrazki?.
Pierwszy tom opowieści ilustratora kończy iście piekielny obraz bombardowań, łapanek i aresztowań, związanych z końcem wojny. Zagłada dotyka również prac samego artysty, które mimo iż zamknięte w pancernej kasie, w czasie olbrzymiego pożaru - zamieniły się w proszek. Szancer jednak nie zrezygnował z obranej przez siebie drogi, a nowy okres w powojennej twórczości ilustratora zapoczątkowało huczne wydanie pierwszego numeru "Świerszczyka":
Na pierwszej stronie "Świerszczyk" grał na skrzypeczkach na tle widoku starego Gdańska. Gdańsk był, podobnie jak Warszawa, w ruinach, ale już nasz, nasz na zawsze.
Wspomnienia Jana Marcina Szancera zawarte w pierwszej części autobiografii są jednocześnie zapowiedzią tomu drugiego, w którym przeczytamy m.in. o budowie drukarni, "Łódzkim Instytucie Wydawniczym", spotkaniu z Uznańskim w "Głosie Robotniczym", przygodzie z filmem, współpracy z Tuwimem i właściwej pracy nad książkami. Zachęcamy do lektury i odwiedzin naszej biblioteki, gdzie przez cały styczeń prezentujemy unikatowe dzieła z rysunkami wybitnego ilustratora.
Jan Marcin Szancer, Curriculum Vitae, Wyd. G&P, Poznań 2015.
Wychowywany w środowisku kulturalno-artystycznym Krakowa początkowo przejawiał skłonności do teatru, jednak to właśnie malarstwo okazało się jego największą pasją. Do wyboru takiej a nie innej drogi życiowej przyczyniła się piękna ciocia Hela, wręczając małemu Jankowi prezent imieninowy w postaci pędzelka i palety z farbami. Wyraźne zainteresowanie chłopca sztuką zrodziło niepokój w sercu opiekuńczego ojca, który wielokrotnie próbował nakłonić syna do wyboru rozsądniejszego zawodu. Bezskutecznie. Młody Janek wolał teatr, a inscenizację "Wesela " Wyspiańskiego wspomina jako jeden z największych wstrząsów estetycznych swojego dzieciństwa. Drugą ogromną pasją Szancera było "szperactwo", czyli przeglądanie, tropienie, otrzepywanie z kurzu, wsłuchiwanie się w szelest pożółkłych kart i wdychanie stęchlizny krakowskich antykwariatów. To właśnie w jednym z nich odszukał kultowe wydanie dzieł Szekspira pod redakcją Józefa Ignacego Kraszewskiego, w których jako dziecko po raz pierwszy zobaczył cudowne, drzeworytnicze ilustracje.
Kolejnym wstrząsającym doznaniem estetycznym małego Szancera była pierwsza wizyta w Muzeum Narodowym, w którym po raz pierwszy miał okazję podziwiać "Hołd Pruski" Jana Matejki. Niedługo potem zaczął pobierać lekcje u ucznia wielkiego mistrza - Leonarda Stroynowskiego, którego wspomina bardzo ciepło:
Leonard Stroynowski nie był świetnym malarzem, nigdy nie zdobył popularności. Był staroświeckim, ale w swoim rodzaju znakomitym pedagogiem. Uczył anatomii, zasad perspektywy, uczył wnikania w formę i charakter przedstawianego przedmiotu, a przede wszystkim opowiadał o swoim mistrzu, o Matejce.
W czasie, gdy w Krakowie mieszała się japońszczyzna z nurtami krakowsko-bronowickimi i huculskimi, Szancer stopniowo oddalał się od szkoły, a nawet od pracowni Stroynowskiego. Zasłuchany w muzykę Wagnera, zatopiony w sagi i opowieści rybałtowskie, dzieła Nietzschego i Wacława Berenta, coraz bardziej izolował się od życia i swoich dotychczasowych mentorów:
Po co uczyć się zbędnych - jak sądziłem - przedmiotów, sztukę należy zdobywać przy warsztacie, zaczynać od ucierania farb, od rzemiosła, jak owi średniowieczni czeladnicy w pracowni mistrzów.
Wraz z końcem wojny Szancer zdał do Akademii Sztuk Pięknych, a większość wolnego czasu spędzał w teatrze, słuchając zabawnych anegdot aktorów, przesiadujących w garderobach. W tym czasie rozpoczął również długoletnią wędrówkę po najważniejszych stolicach światowego malarstwa. Swoją pierwsza podróż do Włoch wspomina tak, jak się mówi o pierwszej miłości. Tam spotkał się po raz pierwszy z pracami wybitnego malarza weneckiego - Carpaccia, dzięki któremu odkrył piękno szczegółów. Prawdziwy szok przeżył jednak we Florencji, gdzie zrodziła się jego fascynacja twórczością Michała Anioła:
Zafascynował mnie Michał Anioł swoją siłą, pasją, tragicznym zmaganiem artysty, który jak nikt przed nim wyraził cierpienie i klęskę. I to nie tylko sprawa konfliktowa z papieżem czy księciem była powodem, że jego dzieła nie zostały skończone. Jestem właściwie przekonany, że niewolnicy tak właśnie musieli wyglądać. Wyłaniający się z marmurowego bloku i jednocześnie uwięzieni w surowej bryle.
Po powrocie do kraju otrzymał indywidualną pracownię od rektora uczelni i równocześnie rozpoczął współpracę z rzeźbiarzem Dunikowskim. Ponownie wrócił na zaplecze teatru oraz poznał blaski i cienie zawodu belfra w krakowskich gimnazjach. Kiedy Dunikowski zawyrokował Szancerowi przyszłość ilustratora, młody artysta obraził się. Jeszcze wtedy nie przypuszczał, że niedługo po tym rozpocznie się jego kilkuletnia wędrówka przez kolejne stoły redakcyjne, którą zapoczątkowało przejęcie posady rysownika w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym". Dla ambitnego artysty była to "bezmyślna i ponura katorga", przerywana ciekawszymi zleceniami, jak chociażby współpracą z wydawnictwem "Arkady" czy redakcją "Płomyka". W tym czasie powstały m.in. ilustracje do powieści Wandy Wasilewskiej "Pokój na poddaszu" oraz rysunki do czarodziejskiej księgi z filmu "Pan Twardowski". Na trudny czas wojennej zawieruchy przypadła także przyjaźń z Janem Brzechwą, którego wiersze towarzyszyły mu przez lata okupacji, dodając wiary i otuchy. To również okres poważnych dylematów twórczych Szancera:
Jakże teraz powrócić do świata bajki i kolorów. Jak zmusić wyobraźnię, jak zabić pamięć, kiedy wszystko, cokolwiek byś zdziałał, wydaje się błahe wobec okrucieństwa śmierci. Czy ktokolwiek domyśli się, czy przeczuje, w jakich ciężkich chwilach malowałem te pogodne obrazki?.
Pierwszy tom opowieści ilustratora kończy iście piekielny obraz bombardowań, łapanek i aresztowań, związanych z końcem wojny. Zagłada dotyka również prac samego artysty, które mimo iż zamknięte w pancernej kasie, w czasie olbrzymiego pożaru - zamieniły się w proszek. Szancer jednak nie zrezygnował z obranej przez siebie drogi, a nowy okres w powojennej twórczości ilustratora zapoczątkowało huczne wydanie pierwszego numeru "Świerszczyka":
Na pierwszej stronie "Świerszczyk" grał na skrzypeczkach na tle widoku starego Gdańska. Gdańsk był, podobnie jak Warszawa, w ruinach, ale już nasz, nasz na zawsze.
Wspomnienia Jana Marcina Szancera zawarte w pierwszej części autobiografii są jednocześnie zapowiedzią tomu drugiego, w którym przeczytamy m.in. o budowie drukarni, "Łódzkim Instytucie Wydawniczym", spotkaniu z Uznańskim w "Głosie Robotniczym", przygodzie z filmem, współpracy z Tuwimem i właściwej pracy nad książkami. Zachęcamy do lektury i odwiedzin naszej biblioteki, gdzie przez cały styczeń prezentujemy unikatowe dzieła z rysunkami wybitnego ilustratora.
Jan Marcin Szancer, Curriculum Vitae, Wyd. G&P, Poznań 2015.